Gdy pewnego dnia zobaczyłam, że Gillian Anderson, TA GILLIAN ANDERSON, napisała książkę – nie było innej opcji. Musiałam ją przeczytać i zobaczyć, jak aktorka wypadła w roli pisarki. Czego nie robi się z sympatii do Dany Scully :) Nie ukrywam, że thrillery sci-fi, no i ogólne ten gatunek, to dla mnie nowość. A zatem nie mam pojęcia, czy aktorka inspirowała się twórczością innych autorów czy nie. Nie wiem też, co powiedzą o tej powieści miłośnicy tego gatunku, osoby zaprawione w boju, które na swoim koncie mają wiele przeczytanych książek. Mi w każdym razie podobało i się to bardzo. Świetny początek dobrze zapowiadającego się cyklu.
„Nadchodzi ogień” Gillian Anderson to rozrywka w najczystszej postaci i właśnie w takich kategoriach należy ją rozpatrywać. W sześciostopniowej skali dałabym jej więc mocną czwórkę. Historia przedstawiona na kartach tej książki wciąga i intryguje już od pierwszych stron. Akcja rozgrywa się w różnych szerokościach geograficznych. Mamy pewną zagadkę do rozwiązania. Pytania mnożą się z każdą kolejną przeczytaną stroną. Do tego wszystkiego dochodzi pewien wątek kryminalny, który jak mniemam zostanie rozwinięty w kolejnych tomach, na które czekam i to z niecierpliwością. Bo choć powieść ta nie wbiła mnie w fotel, mimo wszystko miło spędziłam czas w jej towarzystwie. Zobaczcie dlaczego :)
Za książkę dziękuję księgarni internetowej Bonito.pl.